Daromar, 4 września 2008 18:31
Ludzie z gugla twierdza ze to przez przypadek i uzycie tej samej licencji co przy innych serwisach, podobno juz to zmienili
http://www.mattcutts.com/blog/google-chrome-license-agreement/
Stef , 4 września 2008 18:42
Ja tam widzę starą wersję, http://www.google.pl/chrome/eula.html – tak jak na obrazku, a w takie przypadki nie wierzę.
Piecu, 6 września 2008 14:49
Już jest zmienione.
MusK, 7 września 2008 14:26
Tym, którzy skusili się na zainstalowanie Chrome, polecam poszukać trochę informacji na temat GoogleUpdate.exe (nie to samo co GoogleUpdater.exe).
Otóż od tej licencji, która tak naprawdę realnego zagrożenia dla nas nie stanowi, większym problemem jest ten “dodatek” do Chrome. Niektórzy nawet nazywają to backdoor’em. Dość powiedzieć, że instaluje się jako usługa, zaplanowane zadanie i jeszcze non-stop jest w pamięci. Do Firefoksa (jak i IE) również dodaje coś od siebie – plug-in (wtyczkę) “npgoogleoneclick5.dll” – pozwala na instalowanie aplikacji (oczywiście tych od Google) bez zgody użytkownika, z pominięciem komunikatów zabezpieczeń Firefoksa.
Groźne jest to tym bardziej, że Google twierdzi, iż Chrome jest na licencji otwartej, jednak GoogleUpdate.exe już na takowej nie jest. Tak naprawdę trudno znaleźć informację, czym jest ten cały mechanizm aktualizacji do Chrome. Pewne jest tylko to, że jego możliwości przekraczają “zwykłe” aktualizowanie przeglądarki…
Szczerze mówiąc bardziej obawiam się programów nieznanego pochodzenia, niż [głupiej] umowy licencyjnej stworzonej przez jakąś korporację.
Google can’t do evil? REALLY?
BartZilla, 13 września 2008 03:10
“Warto się zastanowić przed odruchowym pominięciem tekstu licencji..” — zdecydowanie. Niestety, np. polskojęzyczni użytkownicy Firefoksa nie mogą się zapoznać z tekstem EULi, albowiem na dzień dzisiejszy jest nieprzetłumaczona na polski, włącznie z integralną jej częścią, jaką jest polityka prywatności Mozilli oraz polityka prywatności Google. Tak, właśnie Google, nie przewidziało się. Firefox to tak naprawdę Googlefox, od wersji FF2. Mozilli/Google udaje się jednak tak sprytnie manipulować opinią publiczną i mediami, że niewiele osób sobie z tego zdaje sprawę.
BartZilla, 13 września 2008 03:10
Opierając się tylko na EULi/innych oficjalnych dokumentach (ale ja też przeglądałem źródła…) idzie to tak: zgoda na EULę FF3/2 oznacza, w świetle punktu 4., automatyczną zgodę na politykę prywatności Mozilli, a ta linkuje do strony Google (fragment “These third party service providers may inform you about additional notices regarding their applicable privacy policies. (For example, see Google Safe Browsing Service in Mozilla Firefox Version 3.)” – to jest bardzo “delikatnie” napisane. “For example” jest nie na miejscu, bo wyboru żadnego nie ma i usługa ta jest domyślnie włączona.
Usługa “safebrowsing” pochodzi wyłącznie od Google, Google ogranicza też użycie specyfikacji tej usługi, o czym pisałem więcej w komentarzach u marcoosa (nawiasem mówiąc, chyba powinienem wreszcie założyć własnego bloga, a nie wyżywać się w komentarzach u innych (nawiasem mówiąc, używam też za dużo zagnieżdżonych nawiasów :-))), a zatem alternatyw dla Google w zakresie tej usługi nie ma i nie będzie. “For example” jest w tej sytuacji wręcz jawną bezczelnością i mydleniem oczu.)
To jest jawne przegięcie, że w zlokalizowanej i szeroko promowanej przeglądarce, która jest w naszym kraju bardzo popularna, EULA i związane z nią dokumenty nie są przetłumaczone na polski. Tak, ja wiem, że lokalizacją zajmują się wolontariusze (a także “wolontariusze”…), ale taka sytuacja jest zdecydowanie na rękę Mozilli/Google. TO ONI powinni wyłożyć pieniądze na profesjonalne tłumaczenia tych dokumentów, bo TO ONI są odpowiedzialni za dodanie ingerujących w prywatność ficzerów do FF.
BartZilla, 13 września 2008 03:26
MusK: z ciekawości, jakiej przeglądarki używasz? Bo jeśli FF, to czy zdajesz sobie sprawę, że łączy się ona regularnie z Google? Ba, w FF2 można włączyć tryb (albo ktoś/coś za ciebie może to zrobić…), który wysyła na bieżąco odwiedzane URLe do Google. Stworzyłem nawet pewien projekt, który demonstruje tą funkcjonalność.
MusK, 15 września 2008 15:20
Po pierwsze to wszystkie te filtry antyfiszingowe, antyspajłerowe, itp., itd. wymagają pewnego “kompromisu” od użytkownika. W uproszczeniu wygląda to tak, że Ty oddajesz nam “jakąś” część swojej prywatności, a my chronimy Cię przed tym całym syfem Internetu.
Pytanie – ile wynosi ta “jakaś część naszej prywatności”. Nie wiem, nie znam się na kodzie źródłowym (poza HTML;-) i trudno mi ocenić, czy faktycznie to, co moja przeglądarka (-ki) przekazują do statku-matki jest dla mnie niebezpieczne.
To, że przekazuje nasz adres IP, to oczywiste. Nikt chyba się temu już nie sprzeciwia. Obecnie wszyscy się zastanawiają na ile groźne jest przekazywanie ciasteczek i historii gdzieś “w świat”.
Czy jest to groźne – nie wiem. Wiem tylko, że Google zarabia na tym wagoniki pełne dolarów, a mimo tego nadal większość (poza Google Earth Pro, itp.) ich aplikacji i usług jest darmowa. Jednym słowem na naszych nawykach podczas korzystania z komputera zarabia sporo. Chciałbym mieć możliwość otrzymania swojej działki za dane – ciasteczka, adres IP, historię – które im udostępniam. Tutaj dochodzimy do warunków korzystania z usług Google (i każdej innej firmy zajmującej się tym rodzajem działalności), które “pozwalają” tej czy innej firmie zarabiać wiele bez dzielenia się z nami i okazuje się na końcu, że samo udostępnianie dane nie jest aż tak niebezpieczne (jedynie przynosi zyski temu, komu je udostępniamy). Co z tego, że ktoś wie, że byłem na stronie swojego banku, oglądałem pornole, czy teledyski Dżast 5 na JuTjubie?
MusK, 15 września 2008 15:20
O ile ktoś nie wykorzystuje tego przeciwko mnie lub komukolwiek innemu, mogę z tym żyć – jeśli ma to być kompromis w zamian za lepszą wyszukiwarkę, czy inne produkty (np. bezpieczne przeglądanie z Safe Browsing).
BartZilla – Wracając do Twojego pytania. Obecnie korzystam głównie z IE8 beta 2, jak coś nie działa to z aktualnych wersji Opery, czasem również używam Firefoksa 3. Google Chrome uruchamiałem na Virtual PC – i nigdy na swoim własnym komputerze… Wiem dobrze, że wszystkie przeglądarki wysyłają dane dotyczące moich podróży w otchłani Internetu “gdzieś dalej”. W przypadku IE przynajmniej wszystko zostaje w rodzinie;-). Pewnie masz zdecydowanie negatywne zdanie o MS, ale szczerze mówiąc ja bardziej ufam Mikromiętkiemu (choć świętymi też nie są), niż korporacji Google, która na każdym kroku “ratuje głodujące dzieci w Afryce”, a potem okazuje się… no właśnie – kilka postów wyżej i “GoogleUpadte.exe” [„You can make money without doing evil.”]. Uważam, że w swojej działalności _ostatnio_ Microsoft jest bardziej uczciwy od Google, zwłaszcza, jeśli chodzi o politykę prywatności.
Dziwi mnie jeszcze jedna kwestia – związana pośrednio z Chrome, a w części z umowami licencyjnymi. Dlaczego wszyscy mówią, że jesteśmy dziś uzależnieni od Microsoftu i Windows/Office, skoro tak naprawdę cały świat odurzył się usługami i aplikacjami Google?! Tak zwany “vendor lock-in” bardziej pasuje mi do zestawu “Gmail/Google Maps/Google News/Chrome” niż do korzystania z Windows, czy Office.